Włosi dość luźno traktują unijne normy, zwłaszcza jeśli zagrażają one ich uświęconym tradycjom kulinarnym.
Immunitet przyznany Silvio Berlusconiemu na czas pełnienia urzędu uspokoił włoską scenę polityczną. Chwilowo na bok odsunięto problemy, które mogłyby zaszkodzić wizerunkowi Italii, która przejęła od początku lipca półroczne przewodnictwo w Unii Europejskiej. Ale "unijnej poprawności" Włoch zagrażają nie tylko wewnętrzne tarcia polityczne, lecz także problemy z dostosowaniem się do wielu brukselskich norm.
Najgłośniejsze są spory na linii Rzym-Bruksela w sprawach kulinarno-gastronomicznych. Włosi bronią się zarówno przed zalewem makaronopodobnych klusek i pseudomozzarelli, którą Bruksela pozwoliła wytwarzać z mleka w proszku, jak i przed zmianami receptury i systemu produkcji ponad dwóch tysięcy innych artykułów spożywczych. Gdyby włoskie gospodarstwa zmuszono do drobiazgowego przestrzegania unijnych norm, z rynku zniknęłoby np. 90 procent włoskich serów. Rzym musiał ustąpić w sprawie wytwarzania spaghetti, ale nadal toczy wojnę z Brukselą o szynki i kiełbasy.
W 2002 roku Włochy miały przyjąć 173 unijne dyrektywy (w dużej części grubo po wyznaczonym terminie). Przyjęły jednak tylko 69, a po drodze pojawiły się nowe rozbieżności.
Italia jest wicemistrzem Europy – tuż za nią jest Francja – jeśli chodzi o spory z Unią. Skargi wnoszone najczęściej przez samych obywateli Włoch dotyczą głównie zaniedbań w dziedzinie przetargów publicznych, ochrony środowiska i handlu.