Czy setki tysięcy polskich nielegalnych pracowników będzie mogło zalegalizować się w państwach UE, czy też znajdą się w emigracyjnej pułapce? - zastanawia się na łamach "Gazety Wyborczej" Wojciech Łukowski, ekspert z Instytutu Nauk Politycznych UW.
Do najczęściej wyrażanych obaw, związanych z naszym wejściem do Unii, należą te dotyczące otwarcia rynków pracy krajów unijnych. Wyraźniej słychać je ze strony rozwiniętych państw zachodnich.
My natomiast zapewniamy, ze nic złego się nie stanie, bowiem niewielu Polaków, Litwinów czy Łotyszy ruszy na Zachód w poszukiwaniu lepszego życia, zabierając pracę Niemcom, Francuzom czy Brytyjczykom - pisze Wojciech Łukowski.
Po naszej akcesji do Unii obowiązywać mają okresy przejściowe, chroniące zarówno rynek starych krajów Unii przed napływem pracowników z Polski, jak i nasz rynek przed napływem pracowników stamtąd. Właściwie wszyscy deklarują, że to ostrożność na wszelki wypadek. I też na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się prosta i zupełnie apolityczna.
Według Łukowskiego pojawiają się sygnały, że niektóre kraje, a szczególnie strategicznie dla nas ważne Niemcy, przystępują do porządkowania rynku pracy. Z punktu widzenia polskich interesów, a szczególnie z punktu widzenia tych Polaków, którzy już są obecni na unijnym rynku, ważne jest, czy to porządkowanie będzie sprzyjało legalizacji pobytu, czy też najpierw ten rynek zostanie "oczyszczony", a dopiero następnie w pełni formalnie otwarty.
"Sądzę więc, że warto wykorzystać okresy przejściowe, stwarzając także szansę
pionierom wspólnego rynku pracy" - pisze Wojciech Łukowski w "Gazecie Wyborczej"
w artykule zatytułowanym "Polak w unijnych malinach".
.png)
Zaloguj przez Facebook
