MERCOSUR1
TSW_XV_2025

Hodowla owiec z tradycjami

23 stycznia 2006

Polska ma dobre i długie tradycje w hodowli owiec. Od pokoleń znane było powiedzenie: „Kto ma owce, ten ma co chce”. Swego czasu pogłowie owiec w Polsce dochodziło do 5 milionów sztuk. Niestety te dobre czasy minęły i dziś mamy tylko nieco ponad 300 tys. owiec.

Co zrobić, by na górskich halach i nie tylko - było coraz więcej owiec? Czy członkostwo w Unii pomaga w rozwoju tej hodowli? I czy wzorem Francuzów, Włochów lub Niemców zaczniemy doceniać walory odżywcze baraniny i jagnięciny?

Największym producentem mięsa baraniego w Unii Europejskiej jest Wielka Brytania. Pogłowie owiec w tym kraju wynosi ok. 38 mln szt., w Hiszpanii prawie 25 mln, po 10 mln sztuk mają Włochy, Francja i Grecja.

Kraje dawnej 15-tki nie są jednak samowystarczalne pod względem produkcji baraniny. Muszą więc importować – ok. 20% rocznie. Pierwsze unijne regulacje dotyczące rynku mięsa baraniego pochodzą z 1978 roku. Późniejsze przepisy – z lat 90-tych – wprowadziły: cenę podstawową tego mięsa, różnego rodzaju premie, oraz dotacje do prywatnego przechowywania mięsa. W styczniu ubiegłego roku w niektórych krajach Unii wprowadzono zamiast premii do matek owczych i innych dotąd dotowanych zwierząt – płatności jednolite.

W pozostałych krajach nadal obowiązuje premia na owce maciorki, od których nie pozyskuje się mleka do sprzedaży. Premia ta wynosi 21 euro od sztuki. Natomiast jeśli producent sprzedaje mleko lub jego przetwory - płatność jest mniejsza i wynosi 16,8 euro.

Producenci gospodarujący na obszarach, gdzie hodowla owiec stanowi działalność tradycyjną mogą otrzymać dodatkową premię w wysokości 7 euro od sztuki. Premia dodatkowa przysługuje także tym rolnikom, którzy co najmniej połowę ziemi rolnej mają na terenach o trudnych warunkach gospodarowania - tzw. ONW.

Warunkiem otrzymania premii jest posiadanie w gospodarstwie określonej liczby matek owczych - nie mniej niż 10 i nie więcej niż 50 sztuk. Premie wypłacane są raz w roku, po złożeniu odpowiedniego wniosku.

Ale zgodnie z reformą Wspólnej Polityki Rolnej w 2007 roku wszystkie kraje dawnej 15-tki muszą zlikwidować premie do zwierząt. Aby nie dopuścić do drastycznego spadku pogłowia owiec UE wprowadza inne dopłaty. Jednak nie będą one związane z wielkością produkcji, czyli liczbą zwierząt utrzymywanych w gospodarstwie. Tam, gdzie będzie to konieczne do zachowania obsady zwierząt pozostaną częściowe premie – w wysokości 50% dotychczasowych.

Natomiast Unia nie dotuje produkcji owczych skór i wełny, a ceny uzyskiwane za wełnę nie przekraczają jednego euro za kilogram i są podobne do cen wełny w Polsce.

Irlandia

Irlandia ze swoją obfitością łąk i pastwisk ma doskonałe warunki rozwoju hodowli owiec. Ale farmerom, którzy się nią zajmują nie brakuje też problemów.

Szokiem było dla nich pojawienie się w 2001 roku, groźnej wirusowej choroby zwierzęcej – pryszczycy, która przeniosła się tu z Wielkiej Brytanii. Choroba ta rozprzestrzenia się błyskawicznie. Pojawienie się jednego ogniska zapalnego może oznaczać krach hodowli w całym kraju. Przez Dublin przetoczyły się wówczas fale protestów. Irlandzcy farmerzy domagali się odszkodowań za utracone dochody.

Według unijnych przepisów - handel zwierzętami i wyrobami mięsnymi może odbywać się dopiero po upływie co najmniej pół roku od zniszczenia ostatniego ogniska pryszczycy. Wirus został wykryty tylko u 8 owiec, a zlikwidowano ich blisko 52 tysiące.

Najbardziej dotknęła ona hrabstwo Wiklow, w którym jest największe skupisko towarowych farm owiec. Jedną z nich prowadzi pan Joe Hayden. Wirus pryszczycy jest trudnym do wykrycia zwłaszcza u owiec. Bo należałoby sprawdzać racice u wszystkich zwierząt, obserwować czy owce nie mają mniejszego łaknienia. W przypadku wolnego wypasu – z jakim mamy do czynienia w Irlandii – takie doglądanie stada często jest nie możliwe.

Joe Hayden Killaveney, Irlandia: „Pochodzę z rodziny o długich tradycjach rolniczych. Należę już do czwartego pokolenia, które związane jest z tym miejscem, z tą farmą. Wykonywanie zawodu rolnika jest dla mnie bardzo nobilitujące. Farmerem zostałem w 1975 roku. Wspólnie z bratem zacząłem działać także poza biznesem rolnym. Zaangażowaliśmy się w organizowanie szkoleń.

Szukaliśmy wsparcia w funduszach unijnych. 65 tys. euro – taką sumę udało nam się uzyskać na wsparcie naszego projektu. I tak zaczęliśmy prowadzić rolnicze szkolenia. Ale wiemy, że nie osiągniemy sukcesu bez pracy w gospodarstwie. Tym bardziej, że wiele w nie zainwestowaliśmy.

Obecnie liczy ono 120 ha. Kiedyś było podzielone na dwie części - starą, którą ja przejąłem po rodzicach i drugą bardziej nowoczesną. Tę prowadził mój brat. Kilka lat temu połączyliśmy te dwa gospodarstwa, by stworzyć silniejszą ekonomicznie farmę. Po kryzysie związanym z pryszczycą - chcieliśmy, by miała ona większe szanse na przetrwanie w razie spadku opłacalności któregoś z kierunków produkcji.

Dziś mamy około stu krów, co roku pozyskujemy od nich ponad osiemset tysięcy litrów mleka. Produkcja mleka jest ważnym kierunkiem, ale nie mniej ważne są owce. Ich stado liczy kilkaset sztuk, w tym 100 matek. ”

Hodowlę owiec zapoczątkował ojciec gospodarza. Zresztą w Irlandii na każdej niemal farmie można je spotkać. Jedni hodują tylko kilka, inni - jak rodzina państwa Hayden prowadzą towarową produkcję.

„Mamy podpisane długoletnie umowy kontraktacyjne z wieloma odbiorcami owiec w Europie. Ale dla nas najważniejszy jest rynek francuski, bo tam uzyskujemy najlepsze ceny. Francuzi doceniają walory smakowe irlandzkiego mięsa jagnięcego i baraniego. Mamy tu doskonałe warunki naturalne, które pozwalają osiągać bardzo dobre wyniki - korzystne ceny i satysfakcję. Poza tym każdy irlandzki hodowca otrzymuje wsparcie z Unii, a także dopłaty z krajowego budżetu. Hodowla owiec jest jednym z ważniejszych kierunków produkcji rolnej w naszym kraju. Związek Irlandzkich Farmerów, który zrzesza także hodowców owiec, potrafi bardzo skutecznie walczyć o nasze prawa.”

Wolny wypas owiec sprawia, że Irlandczycy produkują mięso taniej niż w innych krajach. Poza tym nie mają problemu z wilkami, tak uciążliwego dla polskich górali.

„Jeśli chodzi o zagrożenia to muszę powiedzieć, że w Irlandii problem wilków nie występuje. Lasów mamy niewiele. Nasze stada są więc bezpieczne. Tylko czasami jakiś dziki pies próbuje zaatakować pasące się owce. Sporadycznie pojawiają się też lisy. Mówiąc krótko, nie mamy większych problemów.” Zdaniem irlandzkich rolników hodowla owiec w Europie ma bardzo dobre perspektywy - bowiem z każdym rokiem zwiększa się zapotrzebowanie na jagnięcinę i baraninę najwyższej jakości.

Polska

Polskie tradycje owczarskie sięgają czasów panowania króla Stanisława Augusta. Podczas słynnych czwartkowych obiadów - królewski kucharz często serwował pieczeń, duszonki, a także wędliniarskie przysmaki z baraniny.

Czasy świetności polskiego owczarstwa przypadają także na lata 70-te i 80-te XX wieku. Wtedy był to bardzo dochodowy kierunek w polskim rolnictwie. Najlepiej zarabiało się na hodowli owiec ras wełnisto-mlecznych.

Najliczniejsze stada hodowano na Podhalu, w Bieszczadach oraz w Wielkopolsce. Niestety zaraz po wprowadzeniu gospodarki wolnorynkowej owczarstwo dotknął kryzys. Nikt nie potrzebował wełny, skór i mięsa baraniego. Dlatego wielu owczarzy poddało się i zlikwidowało stada.

Kilku milionowe pogłowie owiec w ciągu kilkunastu lat zmalało do 300 tysięcy sztuk. Zmieniła się też struktura hodowli. Dziś owca wełnisto- mleczna, czyli górska stanowi niewielki procent pogłowia, przeważają zaś rasy mięsne. Na rynku pojawiła się jagnięcina i baranina dobrej jakości.

Mięso to ma znakomite walory odżywcze, polecane jest w żywieniu szczególnie małych dzieci i osób cierpiących na schorzenia kardiologiczne. Niestety jest ono trudno dostępne w naszych sklepach, głównie z powodu niewielkiego popytu i wysokich cen. Na przykład kilogram jagnięciny kosztuje nawet powyżej 30 złotych. Dlatego większość jagniąt trafia na rynki zachodniej Europy. Przede wszystkim do Włoch, ale też do Hiszpanii, Francji i Holandii. W Polsce w ostatnich latach zrodził się pomysł odtworzenia owczych stad.

W Bieszczadach opracowano program owczarski, który finansowany jest przez amerykańską, pozarządową fundację HPI. Każdy uczestnik programu otrzymuje z fundacji 15 owiec i jednego tryka. W ciągu 4 lat musi przekazać kolejnemu oczekującemu tyle samo zwierząt, ile dostał z fundacji. Jest to dobry program, bo nie tylko wspiera najbardziej potrzebujących - głównie bezrobotnych, ale także przyczynia się do zwiększenia pogłowia owiec w Polsce.

Być może do zwiększenia pogłowia owiec przyczynią się także pieniądze z funduszy unijnych. Bowiem programy rolno-środowiskowe wspierają hodowlę rodzimych ras zwierząt, w tym także owiec.

Dopłaty do hodowli rodzimych ras zwierząt przysługują tym rolnikom, którzy zdecydują się na utrzymywanie w gospodarstwie, którejś z 11- znanych już od wieków- ras. Niestety nie ma wśród nich owcy białej wełnisto-mlecznej najczęściej spotkanej na Podhalu.

Niestety brak wyższych dopłat może spowodować, że na górskich halach nie przybędzie owiec, ich stada mogą się nawet zmniejszyć. A przecież wyrób i sprzedaż polskiego oscypka daje utrzymanie kilku tysiącom rodzin z Podhala.

Ostatnio obserwujemy u nas coraz większe zainteresowanie hodowlą owiec ras mięsnych. Spore stada można już spotkać w Wielkopolsce, na Mazowszu, Kujawach czy na Warmii i Mazurach.

Wydawać by się mogło, że ostry i wilgotny klimat północnej Polski nie sprzyja hodowli owiec. Jednak okazuje się, że i tu można ją prowadzić. Od dwóch lat z powodzeniem chowem owiec, głównie rodzimej rasy – pomorskiej, zajmują się państwo Grażyna i Kazimierz Pielechowie.

Gospodarstwo rolne prowadzą od 1984 r. Zajmowali się produkcją roślinną, prowadzili także intensywny chów trzody chlewnej, bydła mięsnego, brojlerów i kur niosek. Są bardzo odważnymi rolnikami, bo przez 20 lat gospodarowania nie bali się ciężkiej pracy i podejmowania ryzyka, zwłaszcza wtedy, gdy trzeba było zmienić profil produkcji. Odwagę i zamiłowanie do rolnictwa przekazali również trójce swoich dzieci.

Dziś najważniejszą sprawą jest zbyt. A przy braku opłacalności produkcji roślinnej, to właśnie hodowla owiec daje szanse na utrzymanie rodzinnego gospodarstwa. Ze sprzedażą jagniąt nie ma bowiem problemów. Wyhodowane w tym gospodarstwie trafiają przede wszystkim do Włoch.

Z pewnością to dobry znak na przyszłość. Tym bardziej że państwo Pielechowie realizują już kolejny pomysł. Modernizują budynek gospodarski, który chcą przeznaczyć na kwaterę agroturystyczną, a jednym z przysmaków domowej kuchni będzie pieczona baranina.

Na zachodzie Europy o opłacalności chowu owiec decyduje głównie to, ile jagnięciny i baraniny kupią konsumenci. A jak wynika z danych kupują sporo. Bo wiedzą, co dobre !

W Polsce niestety mięso to nie kojarzy się zbyt dobrze. W latach 80-tych w sklepach mięsnych poza baranią fatalnej jakości nie było specjalnego wyboru. Na szczęście to się zmieniło. Dziś mamy baraninę dobrej jakości i powoli zaczynamy doceniać walory smakowe i odżywcze tego mięsa.

A jest ono niskokaloryczne, zalecane w żywieniu dzieci i ludzi starszych. Występujący w nim kwas linolowy zapobiega otyłości, miażdżycy, a także wspomaga układ odpornościowy. Może więc warto na dzisiejszy obiad przyrządzić właśnie baraninę.


POWIĄZANE

Minister Czesław Siekierski spotkał się z przedstawicielami branży spożywczej, k...

W nawiązaniu do publikacji pojawiających się w brytyjskich mediach, z pełną stan...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)Pracuj.pl
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę