Około 15 procent mięsa w Polsce pochodzi z nielegalnego uboju i nie było badane przez służby weterynaryjne.
– Kupując tańszą wędlinę na bazarze, często nie zdajemy sobie sprawy, ile ryzykujemy – ostrzega Piotr Kołodziej, były główny lekarz weterynarii. Rocznie nielegalny ubój sięga około trzech milionów sztuk trzody chlewnej i kilkaset tysięcy bydła. – Szacunki te wynikają z różnicy między danymi Głównego Urzędu Statystycznego, określającymi liczbę ubijanych w Polsce zwierząt, a danymi służb weterynaryjnych o liczbie zbadanych – tłumaczy Piotr Kołodziej.
Według ekspertów, najbardziej niebezpieczną sanitranie i zdrowotnie fazą łańcucha mięsnego jest ubój. W Polsce działa kilkadziesiąt dużych zakładów mięsnych (ok. 35 proc. ubojów), około 850 średnich (30 proc.) z własnymi ubojniami oraz 900 małych zakładów rzemieślniczych. Te ostatnie, według dr. Kołodzieja, są największym zagrożeniem.
– Jeszcze gorzej jest z całkowicie nielegalnym ubojem zwierząt w warunkach chałupniczych. Proceder ten może dotyczyć ok. 20 proc. produkcji trzody chlewnej i 10 proc. bydła, w tym głównie cieląt – uważa Kołodziej.
Zagrożenie dla zdrowia konsumentów to nie jedyny problem z nielegalnym ubojem. Pozostają po nim bowiem odpady poubojowe (głowy, racice, kości, niektóre wnętrzności).
Z danych statystycznych wynika, że takich odpadów powinno być około miliona ton. Tymczasem dane zakładów utylizacyjnych mówią o przyjmowaniu ok. 600 tys. ton. Co z resztą? Można je znaleźć w lasach, płytkich dołach, rowach. Są one stamtąd wywlekane przez zwierzęta leśne i psy.
Zgodnie z przepisami prawa, dopuszczalny jest ubój zwierząt tylko w licencjonowanych ubojniach, dysponujących certyfikatami. Paradoksem jest, że właśnie te firmy są często i ściśle kontrolowane. Nielegalne natomiast nie są sprawdzane, bo oficjalnie ich nie ma.
Według Kołodzieja, w wal-ce z szarą strefą należy zwiększyć liczbę kontroli w nielegalnych zakładach i gospodarstwach trudniących się nielegalnym ubojem.