Najsłynniejsza owca świata została uśpiona. Przyczyną była przewlekła choroba płuc – ogłosili w piątek naukowcy z Roslin Institute w Edynburgu.
Nie sprecyzowali, o jaką chorobę dokładnie chodziło. Decyzja o eutanazji
została podjęta po wszechstronnych badaniach weterynaryjnych Dolly –
stwierdził rzecznik instytutu – szanse, że wyzdrowieje, były zerowe. Uśpienie
jej było podyktowane względami tyleż praktycznymi, co humanitarnymi. Nie było
sensu skazywać ją na cierpienie.
Komunikat był zbyt lakoniczny, a
Dolly zbyt sławna, by obyło się bez spekulacji, co takiego działo się z
organizmem pierwszego sklonowanego ssaka, że zamiast 10-12 lat (tyle zwykle żyją
owce) już po sześciu kwalifikował się do uśpienia. Miejmy nadzieję, że szkoccy
naukowcy nie pójdą w ślady swoich australijskich kolegów, a szczątki Dolly nie
podzielą losu Matyldy – innej owcy-klona. Zaskoczenie wywołane zejściem
pierwszej australijskiej owcy było na antypodach tak duże, bo po wstępnych
oględzinach, które niczego nie wyjaśniły, pracownicy tamtejszego instytutu
skremowali owcę "ze względu na fetor, jaki roztaczała". Proszę się nie
obawiać – uspokajał dziennikarzy dr Harry Griffin z Roslin Institute –
nie popełnimy tak karygodnego błędu. Ciało Dolly zostanie poddane sekcji, a
jej wyniki podane do publicznej wiadomości.
Początki wielkiej
sławy
Ktoś kiedyś powiedział, że Dolly będzie sławniejsza od Marylin
Monroe. W piątek ta cokolwiek karkołomna analogia zyskała na trafności. I jedna,
i druga rozpalała emocje, i jedna, i druga miała krótkie, lecz niezwykłe życie.
Dolly nawet bardziej. Jej narodziny przez pół roku utrzymywano w tajemnicy, bo
PLL Therapeutics, spółka sponsorująca poczynania Iana Wilmuta – "ojca" owcy,
chciała najpierw opatentować metodę klonowania. Nic dziwnego. Wielu uważało, że
to nie może się udać, że raz odczytana informacja genetyczna nie nadaje się do
powtórnego wykorzystana, ergo – że zmuszenie jakiejkolwiek dojrzałej komórki
ciała do tego, by rozwinął się z niej kompletny organizm, są z góry skazane na
niepowodzenie. Istotnie, nie było łatwo. Dolly powstała po 276 bezowocnych
próbach. Jej organizm rozwijał się według instrukcji zapisanej w DNA komórki
sutka sześcioletniej owcy (matka Dolly była całkowicie anonimowa i została
najprawdopodobniej zjedzona przez jakąś niczego nieświadomą szkocką rodzinę na
długo przed narodzinami swego klona).
Pokażcie tę
owcę!
Dolly przyszła na świat 5 lipca 1996 roku tam, gdzie zmarła – w
stajni szkockiego Instytutu Roslin. Ani waga (6,6 kg), ani wygląd nie budziły
obaw o jej zdrowie. Ta doniosła chwila przeszła niemal niezauważona. To
dziwne, ale nie świętowaliśmy dnia narodzin klona – wspominał po latach jego
twórca – kupiłem przedtem szampana, ale nawet go nie
otworzyłem.
Swoje imię owca zawdzięczała Dolly Parton, bo – jak to
ujął Wilmut – "sława tej amerykańskiej piosenkarki też wiązała się z
piersiami".
Zanim PPL wypełniło wniosek patentowy, wiadomość o
narodzinach ssaczego klonu krążyła w środowiskach naukowych jako całkiem
nieprawdopodobna plotka. 26 lutego następnego roku "Nature" miało opublikować
artykuł Wilmuta i Keitha Campbella (współautora eksperymentu) informujący o
całej sprawie. Pismo nałożyło embargo na informację, planując na 25 lutego
wielką konferencję prasową. Szybszy okazał się "The Observer", który już 23
lutego obwieścił całemu światu sensacyjną wiadomość. Rozpoczęło się medialne
szaleństwo. Prasa polowała na naukowców i domagała się pokazania Dolly. Jej
twórcy musieli uciekać się do forteli stosowanych przez gwiazdy filmowe, by
uniknąć wszechobecnych dziennikarzy.
Tymczasem w pobliskiej zagrodzie
żyła owca, która stała się powodem całego zamieszania. Zdaniem miejscowego
weterynarza Johna Brackena – Dolly była rozpieszczana jak gwiazda filmowa, a
wszystkie jej potrzeby – natychmiast zaspokajane. W przeciwieństwie do innych
owiec trzymano ją w małej zagrodzie wewnątrz zamkniętego budynku. Żywiła się
najlepszym granulowanym koncentratem owczej karmy. Wiedziała, że jest
szczególna – notowała Gina Kolata w książce "Klon". Większość owiec
boi się ludzi i wycofuje w głąb zagrody. Ale nie Dolly. Gdy pojawiali się goście
– pędziła do nich, głośno becząc. Kiedy mieszkała z innymi owcami, podkreślała
swoje prawa przez obieganie koryta, gdy tylko skończyła jeść, i wchodzenie do
niego przednimi nogami. Tam stawała z wypiętą piersią – prawdziwa Królowa
Zagrody. Przez cztery pierwsze lata życia urodziła w sumie cztery jagnięta,
spośród których najstarsze – Bonnie – też zdążyła zasmakować
sławy.
Kłopoty z metryką
Wydawało się, że pomijając
okoliczności, w jakich powstała – w niczym nie odbiega od swoich rówieśnic. No
właśnie... rówieśnic. W maju 1999 r. gruchnęła wiadomość, że Dolly jest stara od
urodzenia. Okazało się, że jej komórki są o sześć lat starsze niż ona sama.
Dlaczego o sześć? Bo tyle właśnie liczyła sobie "matka" Dolly – wspomniana już
owca rasy Finn Dorset – w momencie, kiedy pobierano od niej materiał do
klonowania. Tym, co zdradziło faktyczny wiek klonu, to jej telomery - struktury
chroniące końce chromosomów (nośników informacji genetycznej w komórce). Były
podejrzanie krótkie, a to wróżyło szybsze uszkodzenia chromosomów, krótsze życie
komórek i całego organizmu. Obawy naukowców zaczęły się ziszczać rok temu. Ian
Wilmut poinformował wtedy, że Dolly jest chora na zapalenie stawów i że jest to
najpewniej efekt przyspieszonego starzenia się. Fakt, że Dolly ma takie
schorzenia w tak młodym wieku, nie wróży jej dobrze –
powiedział.
Feler goni feler
Jak się okazało, był to
początek końca. Niedługo potem w najbardziej prestiżowych czasopismach zaczęły
ukazywać się prace coraz bardziej studzące nadzieje związane z
klonowaniem.
Problemy zaczynają się już w trakcie podziałów komórki.
Większość z klonów obumiera, a tylko nieliczne nadal się rozwijają. Często,
niestety, zbyt energicznie, o czym świadczą monstrualne rozmiary płodów
klonowanych owiec i krów. Spośród tych, których waga nie odbiega od normy, wiele
ginie wkrótce po urodzeniu. Tylko garstka dożywa "pełnoletności" i to trapiona
różnymi dolegliwościami - niewydolnością nerek, cukrzycą czy też, jak Dolly,
sporą nadwagą – wyliczał Ryuzo Yanagimachi z uniwersytetu w Honolulu mający
"na koncie" co najmniej 30 zwierzęcych klonów – w tym pierwszą mysz i pierwszego
(też zresztą mysiego) samca.
Co do przyczyn anomalii, które w odstępie
dwóch tygodni uśmierciły dwie sklonowane owce – nie ma jednomyślności. Hipoteza
telomerowa doczekała się konkurentek. Jedna z najpoważniejszych każe szukać
źródeł rozwojowych anomalii w genach klonowanych zwierząt, a ściślej w sposobie
ich odczytywania. Zdaniem jej autorów niektóre geny piętnowane (czyli
zachowujące się różnie w zależności od tego, czy pochodzą od matki, czy od ojca)
włączają się i wyłączają nie wtedy, kiedy powinny. Dlaczego? Bo do prawidłowego
rozwoju embrionu potrzebne są geny pochodzące od obojga, a nie tylko jednego z
rodziców.
Z kolei naukowcy z PPL Therapeutics upatrują problemów w erozji
DNA. W trakcie życia osobniczego materiał genetyczny narażony jest na wiele
rodzajów uszkodzeń – argumentują – nie tylko skracanie się telomerów. Tyle że
tamte anomalie o wiele trudniej zdiagnozować. Ale są. I kumulują się. A więc
klonując taką dojrzałą komórkę, należy liczyć się z faktem, że komórki klonu już
od dnia narodzin obarczone są różnymi błędami. I im starszą komórkę weźmiemy do
klonowania – tym gorzej dla klonu.
Dolly ostrzega
Być może
niebawem dowiemy się, kto był bliższy prawdy. Bardziej istotne wydaje się co
innego: sześć lat po narodzinach Dolly ta metoda powielania ssaków wciąż jest
naukowym Mount Everestem. Jej skutki są wciąż nieprzewidywalne i dalekie od
oczekiwanych. Wnioski z historii najsłynniejszej owcy świata powinni wyciągnąć
przede wszystkim ci, którym tak spieszno do klonowania
człowieka.