Opolscy i dolnośląscy hodowcy bydła mają dylemat. Po całym terenie jeżdżą wysłannicy niemieckich mleczarń w poszukiwaniu dostawców. Ci chcieliby być wierni macierzystym spółdzielniom, ale obcokrajowcy proponują niezłe ceny.
Pojawienie się przedstawicieli zachodnich koncernów mleczarskich powitane zostało przez wielu hodowców z entuzjazmem. - Kiedy nie ma konkurencji, dodatkowi odbiorcy nie czują potrzeby podnoszenia cen mleka. Jeżeli pojawia się konkurencja, która analogicznie do swojego rynku widzi ceny dosyć atrakcyjne, wartość tych surowców może być wyższa - mówi prezes Ośrodka Hodowli Zarodowej w Głogówku Andrzej Wrzeszykowski. Są jednak rolnicy, którzy z nieufnością przyjmują skupujących z zagranicy. Ci hodowcy mieli już w przeszłości podobne doświadczenia i obawiają się, że zachodnie mleczarnie z czasem wyeliminują rodzimych przetwórców. - Ta mleczarnia nie przetwarza tego mleka na miejscu tylko wywozi je. Jest to dla mnie poważny znak i zapytania i musiałbym mieć długoletnie gwarancje, żeby się w to zaangażować - uważa prezes Opolskiego Związku Hodowców Bydła Martin Ziaja.
- Przestrzegam przed takimi "atrakcyjnymi" propozycjami podmiotów zagranicznych - ten surowiec jest im dzisiaj potrzebny, ale w przyszłości mogą stosować praktyki zbliżone do monopolistycznych - mówi wiceminister rolnictwa J. J. Pilarczyk. Byt wielu opolskich i dolnośląskich mleczarń może być zagrożony. Zakłady w większości są małe i zamiast współpracować, konkurują i o surowiec i o klienta.
.png)
Zaloguj przez Facebook
