Piotr Trudnowski na łamach Klubu Jagiellońskiego przewiduje, że nowy prezydent trwale zmieni polską scenę polityczną
Główną ambicją Karola Nawrockiego nie jest obalenie rządu, ale zbudowanie na jego tle wiarygodnej opowieści o nowej jakości. Innej nie tylko względem Koalicji 15 Października, ale i rządów PiS lat 2015-2023. Nawrocki chce być liderem tych, którzy będą „dowozić”. Docelowo – będzie próbował ułożyć na nowo polską scenę polityczną. Już bez Tuska i Kaczyńskiego.
Taktyczny unik, czyli Donald Tusk dotyka sedna
Truizmem jest powtórzenie, że Donald Tusk jest w życiowo kiepskiej formie.Wyjątkowo warto jednak spojrzeć na inaugurację prezydentury Karola Nawrockiego przez pryzmat komentarza, którego premier udzielił po środowych uroczystościach. Chociaż po powrocie do polskiej polityki wydaje się być pozbawionym słuchu społecznego, z którego słynął w epoce swojej wielkości, to komentując orędzie prezydenta przed Zgromadzeniem Narodowym dotknął sedna.
„Dobrze powiedziane wystąpienie. (…) Widać, że przygotowywał się długo i sumiennie do swojego pierwszego wystąpienia. (…) Jedynym chyba zdenerwowanym i coraz smutniejszym politykiem na sali był Jarosław Kaczyński. Wcale się nie dziwię. Jest zmiana warty na prawicy. Jest ewidentnie nowy lider prawicy. (…) Wydaje mi się, że te nerwy prezesa Kaczyńskiego są uzasadnione. Nie chciałbym być w jego skórze” – mówił na sejmowym korytarzu szef rządu.
Jak interpretować te słowa? Tusk pod ciosami nowego prezydenta zdecydował się na taktyczny unik, licząc, że pięści skierowane w jego stronę ugodzą jego głównego antagonistę. Oczywiście nie mówił całej prawdy. Jego nerwy, doskonale widoczne na zbliżeniach kamer w czasie przemówienia, są bowiem tak samo uzasadnione, jak w przypadku jego przeciwnika.
Być może rzeczywiście, jak deklarował, nie chciałby być w jego skórze. Problem polega na tym, że dokładnie w niej jest, gdy spojrzeć na scenę polityczną z perspektywy pokoleniowej.
W optyce partyjnej Tusk ma nad Kaczyńskim tylko jedną „przewagę”, która sprowokowała go do tej złośliwości. Postrzegany jako jednowładca prezes PiS dopuścił bowiem do powstania alternatywnych ośrodków przywództwa na prawicy – nie tylko w postaci Karola Nawrockiego, ale i Konfederacji.
Tusk jako lider obozu liberalno-lewicowego ma wokół siebie spaloną ziemię. Zapewne nic innego – podobnie jak w czasach, gdy wyjeżdżał do Brukseli – po sobie nie zostawi.
Problem w tym, że to przewaga jedynie w przejaskrawionym, skrajnie cynicznym świecie rodem z esejów Roberta Krasowskiego, gdzie polityczne przywództwo sprowadza się do autorytarnego panowania nad własnym plemieniem.
Jeżeli tę cenną, ale niezasługującą na absolutyzację perspektywę zrównoważymy chociaż w niewielkim stopniu rywalizacją o kształt państwa czy wpływ na cywilizacyjne trendy – „przewaga” Tuska okazuje się jego największą porażką.
Poza tym niuansem Tusk i Kaczyński są dziś niemal dokładnie w tym samym położeniu. Wraz z inauguracją prezydentury Karola Nawrockiego naprawdę zaczął się ich koniec.
Kulawe kaczki
Donald Tusk został w 2023 roku premierem w splocie dwóch czynników. Pierwszym było obiektywne gnicie rządów prawicy i towarzysząca pysze ośmiu lat rządów utrata choćby pozorów zdolności koalicyjnej. Drugim – krótkoterminowa wiarygodność Trzeciej Drogi jako alternatywy dla wyborców zmobilizowanych wkurzeniem na PiS i, szczególnie, rozważających głos na Konfederację.
Lider Koalicji Obywatelskiej zniweczył szansę daną przez los i współobywateli. Nie odbudował ani nawet nie utrwalił poparcia obozu liberalno-lewicowego. Nie zaproponował nowej opowieści – choćby negatywnej, opartej na nowym podziale.
Nie pokazał nowej, by nie powiedzieć żadnej, jakości rządzenia. Nie udowodnił nawet sprawczości w relacjach europejskich, o transatlantyckich nie mówiąc. Wrócił na polityczny szczyt, by zawieść wszystkie pokładane w nim oczekiwania.
Sytuacja Jarosława Kaczyńskiego nie wygląda jednak wiele lepiej. Snuje oderwane od rzeczywistości wizje odbudowy poparcia rodem z 2019 roku. Niczym dziecko zasłaniające oczy i mówiące „nie ma mnie”, próbuje zaklinać rzeczywistość fantazjami o możliwości „zniknięcia”podmiotowej Konfederacji i, co dużo ważniejsze, jej co najmniej piso-sceptycznych wyborców.
Chce pomóc temu „znikaniu”, proponując zaczepki w rodzaju obśmianej – a w praktyce dającej Konfederacji potencjał dalszych wzrostów w centrum – „Deklaracji Polskiej”. Wreszcie, ma po swojej stronie nowego, młodszego o 30 lat lidera „spoza partii, ale z plemienia”, jak celnie ujęto to w analizie Kolektywu Analitycznego Res Futura.
Obu liderów wyraźnie osłabił też po prostu przebieg i wynik tych wyborów. Tusk nie tylko przegrał, ale i stracił medialną przewagę dzięki zrównoważeniu sceny medialnej przez Kanał Zero i Telewizję Republika. Kaczyński – wygrał wybory dzięki wyborcom Konfederacji, nie własnym.
Wreszcie, nigdy dość przypominania, że obaj osiągnęli łącznie w pierwszej turze wyborów najgorszy wynik od dwudziestu lat. Na ich nominatów zagłosowało po 30% wyborców. Zdecydowało – pozostałe 40%.
Donald Tusk i Jarosław Kaczyński to dziś bliźniacze kulawe kaczki. Pełnią jeszcze funkcje, ale nie posiadają już władzy – ani nad emocjami społecznymi, ani nad istotnymi fragmentami rzeczywistości.
Nie mają jej nawet w tak ograniczonej skali, jak zarządzanie ambicjami, aspiracjami i awansami swoich teoretycznych partyjnych podwładnych. Różnica jest taka, że starszy Kaczyński może – choć nie musi – „poutykać” w kolejnej kadencji nieco dłużej, niż młodszy Tusk.
Konfrontacja na „dowożenie”
Jak do tego wszystkiego odnosi się Karol Nawrocki? Nie zgadzam się z popularnymi interpretacjami stawianymi w ostatnich dniach i godzinach przez komentatorów, również na naszych łamach.
Nie sądzę, że główną ambicją Karola Nawrockiego jest obalić rząd Donalda Tuska, „a potem to się zobaczy”. Wprost przeciwnie – ambicją tą jest według mnie zbudowanie na tle rządu Tuska wiarygodnej opowieści o nowej, innej jakości. Innej nie tylko względem Tuska, ale i rządów PiS lat 2015-2023. Różnica ma być bardziej pokoleniowa niż międzypartyjna. Chce być liderem tych, którzy będą „dowozić”.
Proponuje on kohabitację konfrontacyjną, ale na zupełnie innym polu, niż wybrzmiewa to w większości komentarzy. To ma być konfrontacja codziennej pracy i jej efektów, a nie rzucania kłód pod nogi rządzących. Właśnie dlatego podkreślał, że kluczowym punktem jego rywalizacji z rządem będzie ta na dotrzymanie Polakom danego słowa.
Uosabiają to według mnie kancelaryjne nominacje (Szefernaker – Bogucki – Przydacz) w swoim wymiarze profesjonalnym i pokoleniowym. Zapowiada najbardziej wprost – zainaugurowanie prezydentury „Ustawą Kaliską”, projektem dotyczącym Centralnego Portu Komunikacyjnego. Podkreśla – sposób komunikacji Nawrockiego w wystąpieniu inauguracyjnym.
Odcinał się od partyjności. Podkreślał brak własnego doświadczenia politycznego jako zaletę. Komplementował „wspaniałych polskich przedsiębiorców i bardzo pracowitych ludzi pracy”.
Wyciągnął rękę z ofertą punktowej współpracy w sprawach cywilizacyjno-aspiracyjnych do właściwie każdego z koalicjantów: do Kosiniaka-Kamysza w sprawie rozbudowy armii, do Hołowni w sprawie asystencji osobistej, do Lewicy w sprawie mieszkalnictwa.
Nawrocki trafnie według mnie zinterpretował wynik wyborów. Wie, że dla decydujących wyborców, spośród wspomnianych już pozaplemiennych 2/5 głosujących, kluczowe są ambicje, aspiracje, pragnienie podmiotowości i wiarygodność.
Na każdym z tych pól może budować swoją pozycję w jaskrawym kontraście do dziś rządzących. Nie maleje on jednak, gdy punktem odniesienia uczynimy dominujące wspomnienia o rządzach prawicy, zwłaszcza po 2020 roku.
Zemsta i wybaczenie
W mowie Nawrockiego na uwagę zasługują jeszcze dwa momenty. Pierwszy – to owo „chrześcijańskie przebaczenie”, od którego zaczął. Mało kto pamięta, że zwycięstwo jesienią 2015 roku podobną myślą skwitował… Jarosław Kaczyński.
„Żadnej zemsty, żadnych osobistych emocji, żadnego odgrywania się nie będzie. Żadnego kopania tych, których upadli, nawet jeśli upadli z własnej winy i słusznie” – powiedział lider PiS jeszcze w wieczór wyborczy.
Choć pewnie wielu ludzi prawicy postrzega to dziś jako błąd – rzeczywiście, personalnej zemsty przez osiem lat, dzięki Bogu, nie było. Rządy PiS ograniczyły się do rewanżu w sferze symboliczno-instytucjonalnej – przez wcześniejsze elity w pełni zawinionego, ale i tak zwykle destruktywnego dla państwa.
Niszczącego ciężaru zemsty nie dostrzegł Donald Tusk, który uczynił zeń główne paliwo polityczne swoich rządów. Musiał się o niej przekonać w praktyce, choć bolesna porażka w wyborach prezydenckich i comiesięczne ciosy w sondażach zaufania to wciąż za mało, by tę samobójczą, bo gremialnie odrzuconą przez Polaków, strategię legitymizacji przez zemstę porzucić.
Karol Nawrocki ma szansę nie popełnić jego błędu. Również przez ten pryzmat należy interpretować słowa o wybaczaniu pogardy „ze spokojem i z głębi serca” i „miłosierdziu do drugiego człowieka” jako podstawowym elemencie wartości chrześcijańskich, którym chce dochować wierność.
Pokoleniowa oferta
Drugi ważny fragment to ten dotyczący spraw ustrojowych. Nie chodzi mi jednak o samą zaanonsowaną chęć zmiany konstytucji, lecz raczej o konkretne brzmienie oferty, którą przedstawił.
„W celu rozwiązania problemu ustroju państwa przy Pałacu Prezydenckim powołam Radę ds. Naprawy Ustroju Państwa. Tak – Drodzy Państwo – dalej być nie może i Polacy chcą naprawy ustroju państwa. Zaproszę – oczywiście – do tej Rady przedstawicieli wszystkich środowisk politycznych (…) Wierzę, że Pałac Prezydencki stanie się miejscem dialogu, miejscem dyskusji o konsekwentnej naprawie ustroju Rzeczypospolitej Polskiej.
Przed nami – Szanowny Panie Premierze, Panie Prezydencie, Drodzy Członkowie Zgromadzenia Narodowego – także zadanie dla naszej przyszłości. Takie zadanie, które wymaga już teraz aktywności Prezydenta Rzeczypospolitej i wszystkich stronnictw politycznych” – mówił prezydent.
Za kluczowe uważam wyróżnione fragmenty. To oferta ponadpartyjnej współpracy w „zadaniu przyszłości”. Nie sądzę, że Nawrocki chciał złożyć Polakom fałszywą obietnicę narodowej zgody. Ta nie miałaby wszak pokrycia. Uważam, że zgłosił ambicje do bycia liderem w procesie wykuwania się nowej rzeczywistości politycznej – zarówno w wymiarze instytucjonalnym, jak i partyjnym.
Między słowami powiedział do przedstawicieli swojego pokolenia: zdecydujcie, czy chcecie razem ze mną kształtować nowy porządek i reguły naszej przyszłej rywalizacji na najbliższych 30 lat, czy dalej tkwić w wierności względem dwóch 70-latków i narzuconych przez nich i ich równolatków reguł. To oferta nie tylko dla polityków PiS młodszego i średniego pokolenia, ale i Bosaka z Mentzenem, Kosiniaka-Kamysza z Hołownią, a nawet Zandberga z Biejat.
Pokoleniowe uwarunkowania sprawiają bowiem, że każdemu z nich łatwiej będzie znaleźć wspólny język, ale i zbieżny z interes, z Karolem Nawrockim niż z Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem. To sedno pokoleniowej rewolucji, która wraz z inauguracją się rozpoczęła.
W najmniejszym stopniu nie przesądzam powodzenia tak ambitnych planów nowego prezydenta. Czyhają na niego niezliczone zasadzki. O dwóch najważniejszych uczy nas najnowsza historia.
Pierwsza to ryzyko wpadnięcia już na początku swojej funkcji w pułapki przygotowane przez dwóch starych wygów, z których piekielnie trudno się wydostać. W tę zastawioną przez Jarosława Kaczyńskiego na samym początku prezydentury wpadł Andrzej Duda, organizując nocne zaprzysiężenie sędziów. W tę zastawioną przez Donalda Tuska – Szymon Hołownia, uczestnicząc w wątpliwym prawnie wygaszaniu mandatów Wąsika i Kamińskiego.
Choć obaj szybko wyciągnęli wnioski – skazy udziału w mafijnych mordach założycielskich Duda i Hołownia z siebie nie zmyli. Na Nawrockiego – mogą chcieć zapolować tak lider PiS, jak i przewodniczący Platformy.
Drugie zagrożenie to po prostu genius loci, fatum ciążące nad Pałacem Prezydenckim. To ono pełnych co do zasady dobrej woli prezydentów – Kaczyńskiego, Komorowskiego, Dudę – przemieniało w polityków nieskutecznych i groteskowych częściej niż na to zasługiwali.
Czyniło ich też samotnymi, bo otoczonymi ludźmi budującymi swe ego w grze pałacowych koterii i intryg, a nie w realnej polityce, kształtowaniu rzeczywistości, służbie publicznej i trosce o dobro wspólne.
Potencjał do tego, by nie powtórzyć błędów poprzedników, prezydent Nawrocki ma jednak większy niż ktokolwiek przed nim. Dwaj wielcy antagoniści, dla których osłabianie głowy państwa niemal zawsze było priorytetem, są bowiem słabsi, niż byli kiedykolwiek wcześniej.
Siła, odmieniana przez wszystkie przypadki w interpretacjach inauguracji Nawrockiego, rodzi się zaś nierzadko właśnie ze słabości konkurentów i rozpadu dominującego dotąd porządku. Wszak od wykorzystania kondycji AWS i SLD rozpoczynali budowę swej potęgi schodzący dziś ze sceny Kaczyński z Tuskiem. Jesteśmy dziś w bardzo podobnym momencie.
autor:
Piotr Trudnowski
Prezes Klubu Jagiellońskiego w latach 2018-2023. Ekspert ds. społeczeństwa obywatelskiego Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego i stały współpracownik czasopisma idei „Pressje”
***
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
oprac, e-red, ppr.pl na podst źródło: Klub Jagielloński