Rybacy znów protestują. Chcą takiej samej pomocy, jaką mają ich koledzy w starych krajach Unii. Chodzi o rekompensaty za okres ochronny dorszy i plany Brukseli zmierzające do ograniczenia połowów na Bałtyku Wschodnim - pisze "Głos Szczeciński".
We wtorek w Gdańsku zbierze się Komisja Bałtycka. Rozpatrzy wniosek Międzynarodowej Rady Badań Morza, która chce ochrony ryb we wschodniej części Bałtyku. Zdaniem ekspertów, stada dorszy, śledzi i łososi są tam nadmiernie eksploatowane, a przez to wytrzebione. Komisja podzieli też na poszczególne państwa limity ryb, planowane do odłowu w 2006 roku.
Unijni ichtiolodzy chcą podnieść ilość stada tarłowego we wschodnim Bałtyku do 160 tysięcy ton. Najszybszą metodą osiągnięcia tego będzie zamknięcie łowisk na rok, ale taki sam efekt można osiągnąć w kilka lat ograniczając połowy.
"Już teraz widoczne jest powiększanie się stada" - przekonuje Marek Gzel z Kołobrzegu, właściciel kutra i sekretarz zarządu Stowarzyszenia Armatorów Rybackich. "W interesie Unii jest ograniczenie polskiego rybołówstwa, dlatego nie możemy skorzystać z programów na odnowę floty takich, jakie mieli Szwedzi i Duńczycy".
Rybacy chcą podczas obrad urządzić demonstrację. Są zaniepokojeni, bo w zachodnich łowiskach mają zaledwie 2-3 procent udziałów. Oznacza to, że Duńczycy, Szwedzi i Niemcy będą mogli swobodnie łowić dorsze nie tylko w zachodniej części morza. Skandynawscy rybacy mają także udziały we wschodniej części łowisk.
Stowarzyszenie Armatorów Rybackich ubiega się o też stworzenie w Polsce warunków podobnych do tych, jakie mają rybacy w Niemczech, Skandynawii, Francji czy Włoszech. Chodzi o założenie funduszu socjalnego, by móc rybakom wypłacać pieniądze w czasie dwóch miesięcy ochrony dorszy. Zachodni rybacy dostają po kilkadziesiąt euro dziennie, kiedy nie wypływają w morze, polscy idą na przymusowy, bezpłatny urlop.