2 kwietnia 2005 roku to data śmierci Jana Pawła II, ale także dzień z życia każdego z nas. Dla wielu odejście papieża-Polaka oznacza szczególnie wiele – wiążą się z nim bowiem niezwykłe wspomnienia.
Dokładnie 2 kwietnia na przepustkę wyszedł mężczyzna, odbywający wieloletni wyrok w więzieniu w Wadowicach, rodzinnym mieście Jana Pawła II. O śmierci papieża dowiedział się od siostry. Wspomina, że świat stał się trochę inny. - Najbardziej godny zapamiętania był smutek, cisza, uprzejmość względem siebie, coś czego nie było dotychczas, kościoły pełne ludzi. Wszędzie była cisza, zamyślenie nad tym, co się stało - opowiada. Przyznaje, że ma wyrzuty sumienia, bo nie zawsze Go słuchał.
Trójka braci - Jan, Paweł i Karol – przyszła na świat 4 dni po śmierci Jana Pawła II. Wszyscy dostali imiona na jego cześć. Za kilka dni skończą rok. To trojaczki trzyjajowe – oznacza to, że bracia nie są do siebie podobni. Decyzja o nadaniu im takich właśnie imion zapadła zaraz po narodzeniu. - To była chwila, że wspólnie zadecydowaliśmy. Zaraz po narodzinach - opowiada mama chłopców. Przyznaje, że był to czas zarówno smutku, jak i radości.
Wizyta na grobie Jana Pawła II – takie marzenie miał 13-letni chory na raka Bartek Kaleta. Udało się je spełnić dzięki Fundacji „Mam marzenie”. - Czułem takie jakby pocieszenie. Taką lekkość, jakby mnie coś podnosiło - tak Bartek wspomina chwilę, gdy zbliżył się do grobu papieża. Chłopiec przyznaje, że bardzo się wzruszył.
Mówi też, że podobnie jak papieża, stara się nie poddać chorobie. - Pomimo że miałem już tyle nawrotów, nigdy się nie załamałem i nie przestałem walczyć z tą chorobą. Zawsze byłem pewny, że wyzdrowieję - przyznaje Bartek.
Sama informacja o śmierci mogła nas zastać w niecodziennej sytuacji. 2 kwietnia 2005 roku pamięta doskonale grupa ośmiu naukowców z Polskiej Stacji Polarnej na Spitsbergenie. Gdy dowiedzieli się o odejściu papieża-Polaka, właśnie kończyła się noc polarna; za oknem było minus 40 stopni. Badacze zebrali się i poszli odwiedzić krzyż, ustawiony niecały kilometr od stacji. - Tam była modlitwa, zapaliliśmy jakiś znicz, osłoniony kloszem. Polska flaga została opuszczona do połowy masztu - wspomina geofizyk Piotr Modzel.