Felieton rolny z pola i z podwórka
W Polsce rolnik już nie tylko z nieba patrzy. Teraz patrzy w portfel, w skupy – i w kalendarz, choć ten ostatni już dawno stracił aktualność. Żniwa? Niby za nami, ale rynek mówi coś zupełnie innego. Bo o ile ziarno jest, to pieniędzy za nie – niekoniecznie.
Rok 2025 przyniósł plony przyzwoite – około 35 milionów ton zbóż. Teoretycznie to wynik dobry, tylko co z tego, skoro w skupach cisza, jakby ktoś wyłączył mikrofon? Rolnicy rozkładają ręce: sprzedać teraz i dołożyć do interesu, czy może magazynować, płacąc za każdy metr sześcienny więcej niż za bochenek chleba w sklepie?
Skupy w dużej części powiedziały „pas” – niemal co czwarta firma wstrzymała przyjęcia. Oficjalnie? Czekają na nowy sezon. Nieoficjalnie? Mają pełne magazyny i mało ochoty na kupowanie drożej, skoro zboże z Ukrainy i Rosji coraz częściej przypływa do nas taniej niż krajowe. To jak sprzedawać jabłka na targu, kiedy obok rozdają banany za darmo.
Ceny? Stabilne, czyli według rolnika: nieopłacalne. Pszenica po 810–950 zł za tonę, żyto nieznacznie powyżej 700 zł. Kukurydza trzyma się nieźle, ale co z tego, skoro koszty produkcji poszły w górę jak temperatura w lipcu, a ceny jakby zostały w cieniu? Na papierze to się nie spina, a w realu – tym bardziej.
Duzi producenci ziarna mają teraz jedno marzenie: więcej miejsca w silosach. Zboże nie sprzedaje się samo, więc leży. I dojrzewa – nie do konsumpcji, a do decyzji. Sprzedać w grudniu? W marcu? A może w przyszłym żniwnym roku? Tymczasem mali rolnicy już dawno pozbyli się zapasów. Nie z chęci, tylko z konieczności. Bo małe gospodarstwo nie ma czasu na strategię – musi mieć pieniądze tu i teraz, a nie kiedyś i może.
Prognozy dla UE są optymistyczne – wzrost plonów pszenicy i kukurydzy o kilkanaście procent. Dla konsumenta to dobra wiadomość, dla producenta – raczej zmartwienie. Bo jeśli Francuz czy Węgier zalał rynek zbożem, to polski rolnik może co najwyżej zalać się herbatą, patrząc na wykresy.
Ceny mogą jeszcze spaść, szczególnie po żniwach, a to boli najbardziej. Bo jak tu żyć z produkcji, skoro plony są, ale zysku nie widać?
To pytanie nie tylko o gospodarkę, ale i o filozofię. Czy warto dalej inwestować w zboża, które przestały być złotem polskich pól? Czy lepiej przestawić się na inne kierunki – warzywa, rzepak, a może fotowoltaikę między grządkami?
Dziś polski rolnik nie ma łatwego wyboru. Z jednej strony – godność i ciężka praca. Z drugiej – rachunki, podatki, kredyty. A z trzeciej – rynek, który coraz mniej przypomina zdrowy ekosystem, a coraz bardziej przypomina giełdę emocji.
Na koniec pytanie retoryczne:
Skoro chleb drożeje, a zboże tanieje, to gdzieś ktoś chyba źle liczy. Tylko kto? I czyje żniwa są naprawdę udane?
oprac, e-red, ppr.pl