W czasie, gdy toczą się zakulisowe rozmowy w sprawie "procentów" i sposobu podejmowania decyzji w poszerzonej Unii Europejskiej, coraz więcej przywódców krajów członkowskich wspólnoty zapowiada, że decyzję w sprawie uchwalenia przyszłej konstytucji UE odda w ręce swoich obywateli. Budzi to coraz większy niepokój w Niemczech i we Francji, które opracowały plan "B" na wypadek odrzucenia konstytucji w referendum w którymś z krajów Unii.
Zorganizowania referendum nie wykluczył niedawno premier Wielkiej Brytanii - Tony Blair, o referendum mówi też premier Irlandii - Bertie Ahern, oraz przywódcy Danii, Holandii, Luksemburga, Hiszpanii, Portugalii, Polski i Czech.
Ta "referendalna" fala, przede wszystkim niepewny wynik referendum w Wielkiej Brytanii, znanej ze swojej "antyunijnej" postawy w wielu dziedzinach, może oznaczać odrzucenie konstytucji i to bez względu na jej ostateczny, wciąż jeszcze nieuzgodniony do końca kształt - boją się Niemcy i Francuzi.
Nie chcą nawet słyszeć o tym, że na marne miałby pójść cały wysiłek konwentu włożony w przygotowanie projektu konstytucji.
Proponują więc, żeby zapisać w niej zasadę, że dokument wejdzie w życie, jeśli zostanie zaaprobowana w co najmniej 20 z 25 krajów członkowskich Unii. Byłaby to istotna zmiana, bo w tej chwili obowiązuje zasada jednomyślności.
Konstytucja UE musi zostać podpisana przez przywódców wszystkich krajów członkowskich, a następnie, w ciągu 2 lat, musi zostać ratyfikowana w każdym z 25 krajów, albo przez parlament, albo na drodze referendum.
O francusko-niemieckim planie "B", na wypadek odrzucenia unijnej konstytucji w którymś z referendów, napisał czwartkowy, brytyjski dziennik "Financial Times".
Gazeta przypomina, że ten pomysł nie jest nowy i pojawiał się już w czasie ubiegłorocznych prac konwentu. Zdaniem brytyjskich dyplomatów, jest on nie do zrealizowania, bo na wpisanie takiej formuły do konstytucji musiałyby się zgodzić jednomyślnie wszystkie kraje UE, co jest niemożliwe.
Tymczasem w unijnych kuluarach toczą się gorączkowe prace nad uzgodnieniem takiej formuły głosowania w Radzie Ministrów UE, która zadowoliłaby Polskę i Hiszpanię, była do zaakceptowania przez największych unijnych graczy - Niemcy, Francję, Włochy i Wielką Brytanię oraz nie dyskryminowała mniejszych krajów UE. Chodzi równocześnie o zachowanie tzw. zasady podwójnej większości. Decyzje miałyby zapadać przy poparciu 55 proc. krajów, które zamieszkuje co najmniej 55 proc. całej ludności rozszerzonej Unii. Z kolei do zablokowania decyzji wystarczałaby mniejszość od trzech do pięciu krajów zamieszkanych przez 10-15 proc. ogółu ludności UE. Ta "mniejszość blokująca" ma być rekompensatą dla Polski za odstąpienie od korzystniejszych dla niej zapisów wynikających z traktatu nicejskiego.