W Brukseli nie ma hotelu poselskiego. Posłowie mieszkają w wynajętych mieszkaniach, które muszą opłacić z diet, a te ledwo wystarczają.
Nasi przedstawiciele w Parlamencie Europejskim narzekają także, że diety dostaje się tylko za dni przepracowane. Nieobecności, także te usprawiedliwione, są bezpłatne. A w polskim parlamencie pieniądze lecą nawet w wakacje - zauważa sarkastycznie gazeta.
Polskim deputowanym nie podoba się również, że nikt nie zwraca im kosztów podróży po Polsce, gdy udają się do macierzystych okręgów wyborczych.
"Trzeba coś z tym zrobić. Polski parlament musi tę kwestię uregulować. Całe szczęście, że podróże po Belgii mamy darmowe. Sponsorują je belgijskie koleje" - mówił jeden z uczestników spotkania zorganizowanego w Brukseli spotkania dziennikarzami.
To nie wszystkie problemy, które nurtują naszych. Kolejny to bariera językowa. Kandydując nie zdawali sobie sprawy, że językiem urzędowym w Brukseli jest francuski. Jak się okazuje, nasi po francusku ni w ząb! - ubolewa dziennik. "Panie pracujące na pierwszą zmianę w parlamentarnej stołówce i parlamentarnych sklepikach mówią tylko po francusku. Później zmieniają je ludzie młodzi, z którymi można się dogadać po angielsku" - opowiadała dziennikarzom sfrustrowana europosłanka.
Polscy parlamentarzyści, przyzwyczajeni do marnotrawstwa i nadużyć, które w polskim Sejmie są normą, rzeczywiście mogli doznać szoku - przyznaje na koniec "Trybuna".