Jeszcze w ubiegłym roku rosła góra mięsa wieprzowego, którego nie byliśmy w stanie zjeść. W polskich magazynach zgromadzone było więcej wieprzowiny, niż wynosiły zapasy wszystkich krajów Unii Europejskiej. W rezultacie ceny skupu trzody chlewnej spadły do takiego poziomu, który zniechęcił rolników do rozwoju hodowli świń. A z nadwyżkami w chłodniach uporano się do wiosny tego roku – poprzez eksport z dopłatami i przekazanie części zapasów organizacjom charytatywnym.
Tymczasem po ograniczeniu produkcji trzody chlewnej spadła też jej podaż. W rezultacie od lutego zaczęły rosnąć ceny świń. Zniknęły kolejki z punktów skupu, które wcześniej były często miejscem uprawiania polityki skutecznie skłaniającej chłopów do blokady dróg. Hodowla trzody chlewnej staje się znów opłacalna. A będzie jeszcze bardziej rentowna po żniwach, które zapowiadają się dobrze, gdy tańsze zboże będzie przepuszczane przez świńskie żołądki. Ale w najbliższym czasie nie grozi nam inwazja świń. Na odbudowę dużej produkcji trzody chlewnej potrzeba roku. W tym czasie rolnicy będą otrzymywali coraz większe kwoty za tuczniki.
Równocześnie będziemy więcej płacić w sklepach za wieprzowinę i wędliny. Będzie to podbijać inflację i odchudzać portfele. Potem ceny spadną. Ale gdy hodowla świń rozwinie się ponad miarę, kraj będzie znów uginał się pod górą mięsa wieprzowego, co doprowadzi do spadku jego cen. A gdy załamią się ceny skupu trzody, mogą powrócić protesty rolników. Problem będzie tym większy, że w państwowych chłodniach nie będzie można już zgromadzić tak olbrzymich zapasów jak w roku ubiegłym, bo Unia na to nie pozwoli.