
Parlament Europejski wysłał Komisji Europejskiej komunikat, który można streścić w jednym zdaniu: „Stop cięciom w rolnictwie – Europa nie je slajdów z PowerPointa, tylko żywność z gospodarstw.” Pod presją narastającego gniewu wsi i zapowiedzi blokady kontynentu, europosłowie zablokowali kierunek, w którym od lat pchała UE Komisja – konsekwentne spychacie rolnictwa na margines unijnego budżetu.
I choć nikt w Brukseli oficjalnie nie powie tego na głos, fakty są proste: strach przed buntem rolników okazał się skuteczniejszy niż setki strategii, prezentacji i „dialogów społecznych”.
PE przyjął stanowisko, które odwraca część trendów ostatnich lat. Europosłowie:
przywrócili 1,3 mld euro obcięte wcześniej przez rządy UE,
zwiększyli finansowanie dla młodych rolników o 23 mln euro,
dołożyli 40 mln euro do EFGR (Europejskiego Funduszu Gwarancji Rolnej).
Nie są to kwoty, które zrewolucjonizują WPR, ale mają znaczenie symboliczne: rolnictwo wraca na listę sektorów, których nie wypada już traktować jak kosztu do skreślenia czerwonym długopisem w Excelu.
Europosłowie po latach udawania, że „zielone ambicje” automatycznie rozwiążą problemy żywnościowe, nagle odkryli zaskakujący fakt:
„Samowystarczalność żywnościowa nie jest ideologią. Jest koniecznością.”
Jakkolwiek politycy próbują ubierać to w eleganckie słowa, wszystko sprowadza się do jednego:
gdy rolnicy zaczęli grozić ponowną blokadą Europy, klimat w instytucjach natychmiast się ochłodził.
Nagle w europarlamencie przestały dominować przemowy o „redukcji pogłowia”, „konieczności transformacji żywnościowej” i „przestawieniu diety Europejczyków na rośliny”. Zamiast tego pojawiły się słowa o bezpieczeństwie żywnościowym, samowystarczalności i młodych rolnikach.
To nie przypadek. Zbliża się czas wyborów, a wieś w wielu krajach to elektorat, który potrafi dać władzę – i ją odebrać.
Komisja Europejska przez lata promowała narrację: „mniej produkcji, więcej celów klimatycznych”. Tymczasem rynek powiedział: „mniej produkcji = droższa żywność i większy import”.
Efekt? Europa zaczęła uzależniać się od zewnętrznych dostaw, a w sklepach żywność drożała.
Rolnicy – od Anglii po Grecję – jasno pokazali, że nie pozwolą zrobić z siebie kozła ofiarnego eksperymentów ideologicznych. A gdy w 2024 roku na drogach pojawiły się tysiące traktorów, nagle okazało się, że Bruksela jednak potrafi słuchać.
Jeśli stanowisko PE utrzyma się w negocjacjach z Radą UE:
polscy młodzi rolnicy mogą liczyć na większe wsparcie inwestycyjne,
programy modernizacyjne w gospodarstwach dostaną impuls finansowy,
bezpieczeństwo żywnościowe zostanie formalnie wpisane jako priorytet budżetowy.
W praktyce oznacza to krok w stronę powrotu racjonalności: rolnictwa nie można ciąć, kiedy świat stoi w kryzysie, a import spoza UE zalewa rynek.
Rada UE – reprezentująca rządy państw – nadal chce oszczędności.
Komisja nie porzuci łatwo swojej „wizji transformacji” rolnictwa.
To, co zrobił Parlament, jest pierwszym cofnięciem ręcznego hamulca, ale nie wygranym wyścigiem.
Jeśli rolnicy przestaną wywierać presję, Bruksela szybko wróci do starych nawyków.
A wśród nich jest jeden szczególnie groźny: planowanie europejskiego rolnictwa zza biurka, jakby jedzenie produkowały tabelki, a nie ziemia.
Europejscy rolnicy pokazali właśnie całą prawdę o dzisiejszej Unii Europejskiej: nie da się zatrzymać niekorzystnych zmian ani obronić rolnictwa „prośbą przy stole”. Skuteczne są tylko twarde działania i wspólna presja. To właśnie widzimy – im ostrzejszy sprzeciw, tym szybciej Bruksela przypomina sobie, że żywność nie bierze się z deklaracji, lecz z pracy rolników.
Podczas protestów w Brukseli, Tomasz Obszański powiedział słowa, które dziś brzmią proroczo:
„Budujemy solidarność europejskich rolników.”
I to się dzieje na naszych oczach – rolnicy z różnych krajów zaczynają mówić jednym głosem, a Unia musi się z tym liczyć.
W Polsce tę drogę wzmacnia hasło lansowane przez obecnego doradcę Prezydenta RP:
„Rzeczpospolita Polska Rolnicza”.
To idea, która jednoczy środowiska rolnicze ponad podziałami i jasno wskazuje cel: obrona bezpieczeństwa żywnościowego obywateli – zarówno Polski, jak i całej Europy.
Bo jeśli rolnicy nie będą mieli siły produkować, Europa nie będzie miała co jeść. I to jest właśnie najważniejsza linia obrony, której nie wolno oddać.
Europa właśnie dostała lekcję pokory:
rolnictwo nie jest uciążliwym kosztem transformacji – jest warunkiem przetrwania.
A jeśli ktoś w Brukseli znów o tym zapomni, rolnicy dobrze wiedzą, gdzie stoją ich traktory i jak szybko można podjechać pod europejskie stolice.
oprac, e-red, ppr.pl