aaaaaaaaaaaJOHN_DEERE1

Konrad Wernicki snuje opowieść, w której każdy z nas mógłby być bohaterem

21 lutego 2023
Konrad Wernicki snuje opowieść, w której każdy z nas mógłby być bohaterem

Polska musi rozwijać się równomiernie, a nie – jak najszybciej. W rozwijających się miastach wojewódzkich nie zmieszczą się wszyscy Polacy.

Praca account managera w agencji PR ma sztuczny prestiż, choć niczym się nie różni od specjalisty ds. obsługi klienta np. w lokalnym banku.

Migracja z miast do wiosek nie jest równa według podziału na płeć. Na 100 mężczyzn na wsi przypada 90 kobiet, odwrotnie jest w mieście.

Od 1989 roku w całej Polsce zlikwidowano niemal 90% lokalnych połączeń autobusowych. Do 20% miejscowości transport publiczny nie dojeżdża.

W Polsce 2 razy więcej populacji niż w Europie Zachodniej zmaga się z zaburzoną płodnością. To może wskazywać, że Polacy się przepracowują.

Poznajcie Łukasza i Ewę – parę dobrych znajomych urodzonych w jednej z wielu wiosek w warmińsko-mazurskim. W ich historii jak w soczewce skupiają się problemy, z którymi borykają się dzisiaj trzydziestolatkowie. Albo Polska, zależy od perspektywy. Bo przecież na kryzys demograficzny składają się miliony małych, prywatnych kryzysów. A wszystko zaczęło się dawno, dawno temu, na Warmii i Mazurach…

Ona – pilna uczennica, zawsze z czerwonym paskiem na świadectwie i nienagannym zachowaniem. O nim, tak jak o wielu z nas, nauczyciele i rodzice mówili: „zdolny, ale leniwy”. Gdy przyłożył się do nauki, radził sobie doskonale, ale co poradzić, jak podręcznik często przegrywał z grą w piłkę na lokalnej łączce w towarzystwie kumpli.

Za lasami, za jeziorami

Skończyli tę samą podstawówkę i gimnazjum z różnymi, ale podobnymi wynikami. Po wakacjach trafili do jednego Zespołu Szkół w najbliższym mieście powiatowym, ale choć nadal przekraczali próg tej samej szkoły, rozchodzili się w różne strony. Łukasz wybrał technikum rolnicze. Z kolei Ewie udało się dostać do liceum. Nie tak elitarnego, jak te warszawskie czy krakowskie, ale uchodzącego za dość prestiżowe w tym regionie Polski.

Dziewczyna powoli zaczynała wcielać w życie plan, który kiedyś wydawał się nie do osiągnięcia: uczyła się ostro, żeby dobrze zdać maturę i dostać się na socjologię na Uniwersytecie Gdańskim, a finalnie osiąść w Trójmieście. Marzyła o dostatnim życiu, możliwym tylko dzięki samozaparciu, i zdobywaniu kolejnych szczebli kariery. Z kolei Łukasz dobrze wiedział, jaka jest jego przyszłość i nie walczył z nią. Rodzice mieli gospodarkę i trochę ziemi, którą ktoś się musiał w przyszłości zająć.

Często w szkole powtarzano im, że rodzina jest ważna i trzeba o nią dbać. Łukasz słysząc to, nie myślał o swojej wyimaginowanej rodzinie, którą może kiedyś założy. Widział za to swoich rodziców, którzy podupadają na zdrowiu i nie dadzą rady dłużej sami pracować na roli. Chociaż byli ledwo po pięćdziesiątce, wyglądali jak emeryci, przeorani pracą na roli od dzieciaka. Ewa też dbała o rodziców, ale nie czuła wobec nich takiego zobowiązania. Jej mama uczyła w okolicznej podstawówce, a ojciec jeździł „na saksy” do Szwecji: przez miesiąc był w domu, a potem wybywał na trzy miesiące i zarabiał na dom i rodzinę. Takie życie, przyzwyczaiła się.

Dopiero wtedy uwypukliły się różnice ekonomiczne znajomych, które wcześniej w ogóle nie były dostrzegalne. Podczas gdy mama Ewy często podwoziła ją do szkoły, Łukasz nieraz musiał łapać stopa, gdy zajęcia w szkole nie współgrały z rozkładem jazdy nielicznych autobusów kursujących do miasta.

Strony rodzinne naszych bohaterów były jedną z wielu białych plam na transportowej mapie współczesnej Polski. Jeszcze w latach 90. na tym terenie funkcjonował PKS i zapewniał jako taki dostęp do miasta ludziom z okolicznych wiosek. Gdy go jednak zlikwidowano, sektor prywatny nie zainteresował się wypełnieniem powstałej luki.

Od 1989 roku w całej Polsce zlikwidowano niemal 90% lokalnych połączeń autobusowych. Do 20% miejscowości w Polsce transport publiczny w ogóle nie dojeżdża. Nieironicznie można stwierdzić, że Łukasz mógł mieć gorzej. Na jego szczęście w technikum takie spóźnienia uchodziły na sucho – w końcu nie on jeden miał ten problem. Gdyby był w liceum, pewnie odbiłoby się to na ocenie z zachowania.

Życie potoczyło się zgodnie z planami młodych. Dziewczyna wylądowała w Gdańsku i garściami czerpała z życia studenckiego. Oczywiście nie zapominała przy tym o obowiązkach i nauce. Chłopak po ukończeniu technikum zaangażował się w pomoc ojcu na gospodarce, a przy okazji dorabiał w okolicznym tartaku. Za pierwsze zaoszczędzone pieniądze kupił 15-letnie audi. Do tej pory był skazany na własne mięśnie w kwestii transportu i miał już serdecznie dość dojeżdżania 15 kilometrów do pracy na rowerze jak ostatni obdartus.

Przez chwilę przeszło mu przez myśl, żeby kupić może trochę mniej „prestiżowy”, ale za to młodszy samochód. Po namyśle stwierdził jednak, że nie będzie wysłuchiwał szyderstw swoich starych kumpli ze wsi, a tym bardziej – nowych kumpli z tartaku, jak zobaczą go w matizie czy pandzie. Ostatecznie kupił więc na wpół sprawne auto tylko po to, by przejeżdżać te kilkanaście kilometrów godnie.

Ewa za to szybko polubiła tramwaje i pociągi SKM, którymi przemieszczała się swobodnie między Gdynią, Sopotem a Gdańskiem. Miesięcznie płaciła za to tyle, ile Łukasz wydawał na tankowanie raz w tygodniu. W końcu audi trochę pali.

Ktoś się nie zakochał…

W międzyczasie kwitło życie towarzyskie obojga bohaterów. Ewa lubiła ciche posiadówki z koleżankami na domówkach czy w pubach, ale nie odmawiała też nieco głośniejszych, tanecznych wypadów do trójmiejskich klubów. Łukasz prawie w każdy weekend brylował na miejscowych dyskotekach. Lubił dobrze się ubrać w taki wieczór, poczuć się elegancko i z „kulturką”. Miła odmiana po całotygodniowym znoju w tartaku, przeplatanym sprzątaniem chlewu i przerzucaniem siana. Weekendy były dla niego świętem.

W ich towarzystwie coraz częściej pojawiała się płeć przeciwna. Zaczęły się flirty, podrywy, przelotne romanse. Przez lata przewijały się mniej lub bardziej głębokie znajomości, ale żadna nie zmieniła się w nic trwałego. Ewa stanowczo twierdziła, że to jeszcze nie czas, bo sama jeszcze nie wie, jak potoczy się jej życie. Może się przeprowadzi? Nie było sensu się z kimś wiązać na stałe.

Za to Łukasz w swoim mniemaniu nie spotkał jeszcze żadnej kobiety, która twardo stąpałaby po ziemi. Miał wrażenie, że wybór kobiet w jego okolicy jest dość wąski i zamknięty. Imponował wprawdzie młodszym dziewczynom, które chodziły jeszcze do szkoły, ale i te za jakiś czas wyjeżdżały na studia. I tak życie obojga toczyło się od weekendu do weekendu.

Problemy w znalezieniu odpowiedniego partnera na resztę życia mają zarówno osoby mieszkające w dużych miastach, jak i w małych wioskach. Dlaczego? Ponieważ migracja ludzi z miast do wiosek nie jest równa według podziału na płeć. Statystycznie na 100 młodych mężczyzn na wsi przypada 90 kobiet. I odwrotnie – na 100 młodych kobiet w mieście przypada 90 mężczyzn (uśredniając dane GUS).

Choć nie wydaje się to dużą przepaścią, młodzi ludzie w pewnym stopniu mijają się na życiowych rozdrożach i nawet nie mają jak wpaść na siebie, zakochać się i założyć rodziny. Pędzą, żeby tylko zapewnić sobie dostatnie życie.

Na wsi zostają przede wszystkim mężczyźni. Są przyspawani do spraw rodzinnych, starych znajomych i do pracy, która przeważnie oznacza pracę fizyczną lub techniczną. Młoda kobieta nie ma tu czego szukać. Wyjeżdża więc na studia do wielkiego ośrodka miejskiego, by zaspokoić swoje ambicje.

„Pewnego dnia” nie nastąpiło…

Euforia Ewy po ukończeniu studiów szybko zamieniła się w dezorientację, a po kilku tygodniach – w panikę. Oto jako młoda osoba z wykształceniem wyższym trafiła na rynek pracy i zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie umie robić nic pożytecznego. Jej wiedza z zakresu socjologii, psychologii, a nawet z administracji okazała się niewiele warta na rynku pracy. Owszem, można przebierać w ofertach, ale tylko wówczas, gdy się programistą lub spawaczem.

Dziewczyna musiała szybko pogodzić się z myślą, że nieprędko znajdzie pracę w zawodzie. Postanowiła ratować się czymkolwiek, byle mieć za co żyć w dużym mieście. Powrót na rodzinną wieś nawet nie wchodził w grę. Nie miała tam żadnych perspektyw zawodowych, nie wspominając o braku wszystkich wygód i uciech Trójmiasta. Nic tam na nią nie czekało. No, może jedna sprawa.

Łukasz czekał. Czekał, aż w jego życiu coś się wydarzy, bo coraz mocniej zaczęło przypominać dzień świstaka. Co prawda awansował na brygadzistę zmiany w tartaku, a pracy na gospodarce było coraz mniej, bo rodzice powoli się wycofywali z działalności, ale w jego życiu nic się nie działo. Cotygodniowe imprezy zaczęły być nużące. Coraz częściej zamieniał je na libacje z „lokalsami”. Na tani alkohol zawsze miał pieniądze.

Czasem próbował wyobrazić sobie życie w mieście, ale za każdym razem przerażały go koszty. Jak miałby wydawać 2 tysiące na wynajem kawalerki, skoro zarabiał niewiele więcej? Oczywiście, wszystko na czarno, ale nie miał nawet świadomości, że pracodawca go tym krzywdzi. Ba! Był święcie przekonany, że to dla jego dobra, bo gdyby miał umowę, to „złodziejskie państwo” zabrałoby część w składkach na ZUS i dostawałby mniej na rękę.

Tymczasem Ewa znalazła pracę w agencji reklamowej jako account manager. Choć brzmiało dumnie i nowocześnie, sprowadzało się do prostej obsługi klienta, tyle że z użyciem telefonu, maila, Excela i PowerPointa. Praca jakich wiele, dająca na przeżycie, ale nie prawdziwe życie.

Gdy zaczynała, miała do wyboru umowę zlecenie lub umowę o pracę ze stanowczo niższą stawką. Po szybkiej analizie doszła do wniosku, że jest zmuszona podpisać zlecenie, bo przy UoP mogłaby mieć problem z utrzymaniem się. Postanowiła zarabiać więcej „tu i teraz”, nie myśląc jeszcze o tak wymyślnych przywilejach, jak płatny urlop czy zwolnienie lekarskie w przypadku ciąży. Tej ostatniej nawet nie brała pod uwagę. Przecież najpierw musi wyjść za mąż albo przynajmniej mieć swój dom.

Tymczasem nawet nie było jej stać na wynajmowanie przyzwoitego mieszkania. Kredyt? Nie wchodził w grę, bo żaden bank by jej żadnego nie przyznał. To, co udawało jej się odłożyć, postanowiła przeznaczać na poznawanie życia i świata. Zaczęła korzystać z instytucji kultury, podróżować po Europie z koleżankami i od czasu do czasu zabawić się w centrum miasta. Nie było jej stać na nic własnego, postawiła więc na doświadczenia i emocje. I trudno się jej dziwić.

Mijały lata. Łukasz utknął w marazmie życia. Nie groziła mu głodówka, nawet sukcesywnie odkładał pieniądze, by móc kiedyś wyremontować dom po rodzicach. Żył z dnia na dzień, coraz bardziej podtruwając sobie wątrobę i spojrzenie na świat, prowadząc te same rozmowy z tymi samymi, starymi znajomymi.

Ewa zaczęła bardziej inwestować w siebie. Skończyła podyplomówkę, zrobiła kilka kursów. Łapała dodatkowe zlecenia jako freelancerka, a w pracy często siedziała do późna. W pracy, którą kilka razy zdążyła zmienić – zawsze jej się wydawało, że trawa jest zieleńsza tam, gdzie jej akurat nie ma.

W końcu udało jej się znaleźć stabilne miejsce zatrudnienia, gdzie dostała wymarzoną umowę o pracę. Poznała też wartościowego mężczyznę, z którym postanowiła związać swoje życie. Wzięli ślub, choć prawie nikt spośród jej znajomych już tego nie robił. Dzięki pomocy finansowej rodziców i teściów udało im się nawet wyprawić skromne wesele w jej rodzinnych stronach. W dniu ślubu w „bramie weselnej” podobno nawet stał Łukasz, żeby załapać się na darmową flaszkę. Nie rozpoznali się. Zresztą, prawdopodobnie nie mieliby o czym ze sobą rozmawiać.

Na świat nie wydano pięknej córeczki…

Wydawało się, że życie Ewy i jej męża idzie ku dobremu. Oboje mieli pracę, ich związek też był stabilny. Udało im nawet dostać kredyt hipoteczny i osiedlić na przedmieściach Trójmiasta w popularnych ostatnio osiedlach domków szeregowych. Jednak zmieniając swoje życie, musieli też kupić samochód.

Niestety na nowo wybudowanym osiedlu komunikacja miejska jeszcze nie istniała. Więcej, nie było nawet chodników czy asfaltowych ulic. Wiosną, gdy szli na spacer, brodzili w błocie rozjeżdżonym przez ciężkie pojazdy, które jeździły na budowę kolejnego osiedla. Ewę przechodził zimny dreszcz wstydu na myśl, że nawet w jej rodzinnej wiosce raz na jakiś czas przyjeżdżał „pekaes”. A tu?

Bez samochodu byli jak bez ręki, odcięci od reszty świata. Czy woleli mieszkać blisko trójmiejskiej SKM-ki, z przystankiem autobusowym i tramwajowym w odległości kilkuset metrów? Pewnie, że tak! Ale na kupienie mieszkania o takim metrażu w Gdańsku musieliby wziąć dwa razy większy kredyt… albo mieszkać na 30 m2.

No nic. Tłumaczyli sobie, że wszystkie te niedogodności rekompensuje im ludzka cena mieszkania. Cieszyli się, że w końcu są na swoim i mogą zacząć planować założenie własnej rodziny. Czuli, że ich życie nareszcie jest na tyle stabilne, że mogą poświęcić się rodzicielstwu, i marzyli o dziecku.

Pełni entuzjazmu rozpoczęli starania o potomstwo. Ale miesiące mijały, a upragnione dwa paski na teście ciążowym jak na złość nie chciały się pojawić. W głowie Ewy zaczęły tlić się wątpliwości: „a co, jeśli jestem bezpłodna?”. W końcu była już po trzydziestce. Jej mąż też miał trójkę z przodu, i to już od kilku lat.

Gdy już raz się pojawiła, myśl ta nie chciała zniknąć. Ewa zadręczała się, przypisując sobie całą winę. To nijak nie wpływało pozytywnie na stabilne relacje młodej pary. Kobieta podzieliła się obawami z mężem. Postanowili nie panikować i nie poddawać się tak łatwo. Zaczęli prowadzić zdrowy tryb życia, wyeliminowali używki, stosowali nawet kalendarzyk, by „atakować” w dni, kiedy prawdopodobieństwo zajścia w ciążę było największe. Nic nie przynosiło efektu.

W końcu przeprowadzili badania płodności. Wszystko wyszło w normie. Lekarze radzili, żeby nie przestawać się starać, ale wewnętrzna presja i frustracja były dla obojga nie do wytrzymania. Zastanawiali się razem, dlaczego małolaty potrafią zajść w niechcianą ciążę po zakrapianej imprezie, a oni, mimo odprawiania najróżniejszych rytuałów, nadal stoją w miejscu.

Niepłodność już dawno została uznana za chorobę cywilizacyjną. Może mieć wiele przyczyn, zaczynając od przebytych chorób i stanów zapalnych narządów układu płciowego, na stylu życia i zdrowiu psychicznym kończąc. Ciągłe życie w biegu, stresie, zamartwianie się milionem spraw związanych z pracą i „przeżyciem” sprawia, że organizm może po prostu odmawiać wydania potomka. Na dziecko trzeba mieć czas i zdrowie. A tego badania nie pokażą.

Dodatkowo, wraz z wiekiem spada jakość naszego materiału genetycznego. Gdy już więc przestajemy pędzić i osiągamy jako taką stabilność życiową, to nagle okazuje się, że możemy być zwyczajnie za starzy na dziecko. W Polsce około 1,5 miliona par zmaga się z problemem zaburzonej płodności. To niemal 20% populacji w wieku rozrodczym. W krajach Europy zachodniej ten wskaźnik wynosi około 10% ludności w wieku prokreacyjnym. Różnica jest znacząca i może być jednym z dowodów na to, że Polacy się zapracowują.

A marzenia nigdy się nie spełniły

Ewa długo i pieczołowicie pracowała nad stabilizacją swojego życia. Gdy przyszedł w końcu moment, w którym mogła i chciała założyć rodzinę, okazało się, że jest dla niej za późno. Czuła się oszukana przez los i bała się, że przez to już na zawsze będzie nieszczęśliwa i niespełniona. Tej pustki nie zapełni wydumana kariera zawodowa, w której wypełnia excelowe tabelki i koordynuje pracę nie swojej firmy.

Kto jej wmówił, że to w ogóle jest kariera? Dopiero teraz widziała, że jedyne, czego chce, to móc dobrze i sumiennie pracować przez 8 godzin, by za zarobione pieniądze żyć godnie i szczęśliwie z rodziną u boku. Czy to naprawdę aż tak dużo w cywilizowanym kraju?

Ewa wraz z mężem starali się sztucznie pocieszać, że może i dobrze się stało. Mogliby przecież nie dać rady finansowo. Niby zarabiali sporo, tak że stać ich było na różne wygody, ale po znajomych i sąsiadach widzieli, że w dzisiejszych realiach dziecko to spory ambaras. W okolicy nie było żadnego publicznego żłobka ani przedszkola, a z tego, co słyszeli, trudno o miejsce nawet w prywatnych placówkach, za które dodatkowo trzeba wyłożyć sporą sumkę. Nie mogli liczyć też na pomoc rodziców, którzy mieszkali za daleko i nie byli na tyle mobilni, żeby na co dzień wspierać swoje dzieci. Wreszcie, młodzi musieliby jakoś łączyć rodzicielstwo z obowiązkami służbowymi.

Za to Łukasz, zasiedziały w swojej wiosce, w ogóle już nie myślał o dzieciach czy żonie. Stał się jednym z wielu starych kawalerów, którym na niczym nie zależy. Kiedyś oczywiście wyobrażał sobie, że jak będzie dorosły, to po jego podwórku będą biegać pociechy, a żona będzie krzątać się w kuchni czy pielić ogródek. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo nieosiągalne było to marzenie. Wtedy wszyscy tak mieli: jego rodzice, sąsiedzi, inne rodziny dookoła. Choć nie żyli w luksusach, było ich stać na założenie rodziny. A on?

Kiedyś obwiniał siebie, że nie potrafi znaleźć partnerki. Później obarczał winą kobiety – paniusie z wielkiego miasta, co to ślinią się tylko na fajtłapy w ciasnych dżinsach. On ze swoimi szorstkimi łapami i palcem przyciętym w tartaku dał sobie wmówić, że nie jest godzien, żeby dotknąć kobietę. Stał się na wskroś obojętny. Wystarczał mu alkohol, kumple i mecze w TV co weekend.

Epilog

Można się zastanawiać, jak wyglądałoby życie Ewy i Łukasza, gdyby polscy politycy swego czasu nie zapomnieli o takich miejscach, jak mała wioska na Mazurach. Możliwe, że gdyby młodzi ludzie częściej mogli dojeżdżać do pobliskiego miasta powiatowego, to nie brakowałoby w nim rąk do pracy, a biznesy nie uciekały do wielkich ośrodków miejskich. Dlaczego przedsiębiorcy mają płacić wysokie czynsze w centrum dużego i zatłoczonego miasta, skoro tych samych pracowników mogą mieć na miejscu? Nie mówiąc już o tym, że rozwój technologiczny pozwala zdalnie prowadzić nawet obsługę klienta.

To samo dotyczy samych miejsc pracy na wsi. Nie można się dziwić, że młode kobiety chcą poszerzać swoje horyzonty i zdobywać kolejne stopnie edukacji. Ale to, że nie widzą dla siebie miejsca na polskiej wsi, nie jest ich winą. Czym w praktyce różni się praca account managera w agencji public relations od stanowiska specjalisty ds. obsługi klienta w lokalnym oddziale banku? Musimy obedrzeć te wszystkie modnie brzmiące stanowiska z ich sztucznego prestiżu. Ważne jest to, by zarabiać godnie i mieć czas dla siebie, a nie poświęcać się dla ciągłego rozwoju nie swojej firmy.

A Łukasz? Gdyby jego otoczenie było bardziej urozmaicone, gdyby młodzi i ambitni ludzie nie odpłynęli do dużego miasta, może nie osiadłby na mieliźnie. I nie chodzi tu o mało prestiżową pracę w tartaku – nie ma w niej nic złego. Chodzi o to, jak ten mężczyzna żył w czasie wolnym, o jego zainteresowania i pasje. Przecież jako młody chłopak był ich pełen! To szara codzienność i brak perspektyw na założenie rodziny zmieniły go w bezideowego biesiadnika.

Dlaczego w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci? Na to pytanie nie ma jednej, prostej odpowiedzi. Ta historia to tylko jedna z wielu, które codziennie rozgrywają się w Polsce. Kraju, który zapomniał, że rozwój gospodarczy to nie wszystko, a zielone słupki ekonomicznych wykresów to tylko wydmuszki, jeśli nie zadbamy o równy rozwój państwa i społeczeństwa. Sprowadzając całe życie gospodarcze Polski do kilku miast wojewódzkich, sprawiamy, że nie da się tu żyć. Nasz kraj jest miejscem tylko do pracy. I można to ciągnąć całkiem długo, ale nowego życia z tego nie będzie.

autor:Konrad Wernicki
Pracownik i publicysta „Tygodnika Solidarność” i portalu Tysol.pl. Absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.

źródło: Klub Jagielloński


POWIĄZANE

Carlsberg Polska testuje na polskim rynku innowację opakowaniową – karton z zaok...

Po wyjątkowo ciepłej pierwszej połowie kwietnia nastąpiło drastyczne ochłodzenie...

CLAAS uruchomił w Polsce program krótkoterminowego wynajmu ciągników. Do dyspozy...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę